Stránka:bw-tom9.djvu/63

Z thewoodcraft.org
Tato stránka nebyla zkontrolována

Wigwam w skałach WIGWAM W SKAŁACH Krótko przed wschodem wiosennego słońca wyszedł Quonab, ostatni ze szczepu myanoskich Sinawów, ze swojego płóciennego wigwamu, przywróco- nego do skalnej ściany, która górowała nad wschodnim brzegiem strumienia Asamuka. Tutaj stał w milczeniu i oczekiwał pojawienia się pierwszych pro- mieni porannego słońca, w dali nad powierzchnią morza między Connecticut i Seawanaką. Cicha modlitwa do Wielkiego Ducha spływała z jego ust, a kiedy nad morzem, poza ciągłym pasem chmur, przebił się snop słonecznych promieni, zaśpiewał na cześć wychodzącego słońca tajemniczą, indiańską pieśń, wzy- wającą boga światła: „Ty, który powstałeś z porannej zorzy, ty, który płoniesz wysoko na niebie, bądź pozdrowiony, wzniosły i szczytny !”. Śpiewał następne zwrotki pieśni i równocześnie tak długo uderzał w mały tam-tam, aż wielki bóg światła rozdzielił chmury, a żarzący czerwony cud wschodzącego słońca ukazał się w pełni na niebie. Potem Indianin powrócił do wigwamu, obmył swoje ręce w misie z lipowego drewna i począł przygotowywać swoje proste Śniadanie. Pocynowany miedziany kociołek nad ogniem napełniony był do połowy wodą. Kiedy woda poczęła kipieć, wrzucił do niego trochę kukurydzianej mąki, oraz parę ostryg i zostawił jedzenie na ogniu. Wziął gładko wierconą skałkówkę i przeszedł wąski grzbiet pagórka, chroniący przed północno-zachodnim wiatrem. Bystrym wzrokiem rozglądnął się po rozległym stawie, przegrodzonym wysoką bobrową zaporą, która zatrzymywała wodę w małej dolinie strumienia Asamuka. Lodowa pokrywa leżała dotąd na powierzchni wodnej zbiornika, lecz na ocieplanych mieliznach woda pozbawiona była lodu, więc mogłyby się tutaj już 61