Stránka:bw-tom9.djvu/194

Z thewoodcraft.org
Tato stránka nebyla zkontrolována

TRZEJ KRÓLOWIE

Mroźna zamieć kruszyła krainę białą zagładą. Na przeciwśnieżnych płotach, wybudowanych przez drogowców, usypała góry zaspowe tak, że sterczą tylko pale. To poniekąd ochroniło jezdnię i również łan pola za nią. Wznosiła się tam kopa nie zwożonego kukurydzianego chwastu, cała ośnieżona, a na jej czubku siedziały trzy gawrony, zgarbione i nastroszone, wyglądały jak magnaci w płasz- czach — czy przypadkiem to nie powracają Trzej królowie z uroczystości wielkiej gwiazdy? Nie, nie byli to królowie, lecz straż równiny śnieżnej.

Na drodze obnażonej przez pług odśnieżny, który tędy akurat przejechał, jest wygodniej i jakby cieplej niż na zawianych polach. I tam kurczyło się stadko kuropatw na tyle zubożonych przez niepogodę, że już ani nie dbało o pojazdy, śpieszące się białym pustkowiem w obu kierunkach. Szukałem wzrokiem pozosta- łych gawronów, gdzie znajduje się stado do którego należy ich trójka; w najbliż- szej okolicy nie zobaczyłem ani śladu po nim. Ale z dali odzywało się krakanie.

Nagle na firmamencie pokazała się plama, która poruszała się ku drodze. Zbliżając się, rosła, aż nabyła postać dużego drapieżnika i poznałem myszołowa, tego na spodzie jaśniejszego, włochatego, co do nas przylatuje z północy na okres zimowy. W tej chwili wstąpiło w ptaki życie: kuropatwy zadreptały stokiem rowu do czarnego otworu przepustu i zwinęły się do wnętrza, widocznie było to ich prowizoryczne schronienie, gawrony pociągnęły głowy i zadarły je do góry. Drapieżnik zaczął nad jezdnią kołować - gdzie podziały się kuropatwy? - nie mogąc ich znaleźć, opuścił się niżej. W tym momencie wyłeciały gawrony wszystkie razem i szybkim lotem pędziły na intruza. Nastąpił taniec: w górę, w dół migały czarne skrzydła w dzikim wirze koło olbrzyma a lotki głośno klaskały; przy tym cała ta potyczka szybko oddalała się, napastnik pierzchał. Za chwilę została tylko pusta równina, nigdzie ani żywej duszy, tylko samochód od czasu do czasu przemknął.

Kroczę miejskim rynkiem, ludzie koło mnie biegną zawinięci aż po uszy, mróz króluje również tutaj. Nad pustkowiem parku dźwiga się śniegiem zasypany klomb i na nim siedzą — trzy gawrony. Wśród swego biegu oglądam się: czy nie jest to ta trójka z pól? A oni, zgarbieni i nastroszeni jak magnaci w płaszczach, ..text pokračuje