Stránka:bw-tom9.djvu/116

Z thewoodcraft.org
Tato stránka nebyla zkontrolována

Leśny Almanach OBOZOWY RANEK Ziemia powoli kręci się i zdąża ku białemu dniu. Budzi mnie dziwny turkot. Za nami została noc gorąca jak w tropiku, śpimy na wiklinowych łóżkach (przeważ- nie w spodenkach gimnastycznych) okryci kocami, bowiem w śpiworach byśmy się ugotowali... Turkotanie nasila się, jednak powoli oddala się i ucicha. Uświadomiłem sobie, że był to obozowy wózek - służba wyjeżdża na zakupy i to jeszcze przed ogłoszeniem pobudki. Równocześnie z tą myślą odczuwam łekkie muśnięcie na ramieniu, to osta- tnia „„czujka” daje mi znak, że czas jest wstać. Biorę do ręki bębenek i wymykam się z namiotu na zewnątrz, i dopiero teraz przecieram sobie oczy. Zroszona trawa przy- jemnie chłodzi bose stopy. Nad skrajem lasu spostrzegam w różanej mgiełce słońce, młode 1 jeszcze słabe - mogę na nie popatrzeć bez przymykania oczu. Po drugiej stronie nieba można jeszcze ujrzeć obok wąskiego prążku dymu z obozowej kuchni ledwo widoczny obraz księżyca. Przez chwilę przeżywam uskrzydlające uczucie, Jakbym był jednym z wierzchołków trójkąta: słońce - księżyc - i ja. Ale za sekundę to uczucie ginie i ja zaczynam rytmicznie bębnić i wyśpiewywać poranną piosenkę: 4 Andante 23 > „Jest ranek, jest ranek, jest biały dzień, jest ranek, jest ranek, bądź pozdrowien! [: Obudź się, braciszku, za małą chwileczkę pójdziemy do lasu hen!: ]” 114